Wiadomości z tagiem Depeche Mode  RSS
Noc z Depeche Mode w RMF FM. Mamy dla Was bilety na koncert!

26.07.2023 9:00

Mamy coś specjalnego dla fanów dobrej muzyki! Już wkrótce w RMF FM organizujemy noc z Depeche Mode. Dodatkowo dla słuchaczy mamy bilety na koncerty brytyjskiego zespołu!

Źródło: www.rmf.fm

DEPECHE MODE ogłaszają dodatkowe koncerty w Europie zimą 2024

13.07.2023 12:27

Po letnich i jesiennych koncertach stadionowych i arenowych w Europie, Meksyku, Kanadzie i USA, Depeche Mode ogłosili dzisiaj 29 nowych dat koncertów w Europie, które przedłużą trasę aż do 2024 roku. Jeszcze większa liczba fanów będzie miała teraz szansę doświadczyć surowej, emocjonalnej mocy trasy Memento Mori, określonej przez Rolling Stone jako "zachwycające święto życia i muzyki".

Źródło: gwiazdy.wp.pl

Depeche Mode zagrają w Polsce... aż cztery koncerty. Wystąpią nie tylko w sierpniu

10.07.2023 13:55

Depeche Mode wystąpią na dwóch koncertach w sierpniu 2023 roku i na dwóch koncertach w lutym 2024 roku. Gdzie dokładnie? Legendy brytyjskiej muzyki pojawią się aż w trzech miastach. Depeche Mode wystąpią w Polsce Jak pisaliśmy wcześniej w naTemat, Depeche Mode powstał w 1980 roku. Początkowo kapela składała się z Dave'a Gahana, Martina Gore'a, Vince'a Clarke'a i Andy'ego Fletchera. Po odejściu Clarke'a do zespołu dołączył Alan Wilder. Odtąd zespół działał jako kwartet. Tak było aż do 1995 roku. Potem Brytyjczycy występowali jako trio. W marcu bieżącego roku zespół wydał swój piętnasty album studyjny zatytułowany "Memento Mori", który zdobył pozytywne recenzje wśród recenzentów. Krytycy podkreślali, że Depeche powrócili w płycie do swych korzeni. Dave Gahan i Martin Gore przyznali, że gdy nagrywali "Memento Mori", czuli obecność ich przyjaciela i dawnego członka grupy, Andy'ego Fletchera, który odszedł w maju 2022 roku z powodu rozwarstwienia aorty. Cztery koncerty Depeche Mode w 2023 i 2024 roku (MIEJSCE, DATA, BILETY) W tym roku Depeche Mode dadzą koncert w ramach trasy "Memento Mori" także w Polsce. Już 2 sierpnia 2023 roku fani będą mogli zobaczyć ich na PGE Narodowym w Warszawie, a dwa dni później w TAURON Arena w Krakowie. Na tym jednak nie koniec. Na początku 2024 roku Gahan i Gore znów odwiedzą kraj nad Wisła. Tym razem zagoszczą na scenie Atlas Areny w Łodzi. Data koncertów to 27 i 29 lutego. Na przyszłoroczne wydarzenia muzyczne przedsprzedaż dla klientów Citi Handlowy wystartuje już w środę 12 lipca o godz. 10, zaś dla klientów Ticketmaster - w czwartek 13 lipca o godz. 10. Normalna sprzedaż biletów rozpocznie się w piątek 14 lipca o godz. 10. Wejściówki będą dostępne na portalu LiveNation.pl. Śmierć Andy'ego Fletchera Gahan w rozmowie z NME.com zaznaczył, że choć prace nad "Memento Mori" rozpoczęły się przed śmiercią Fletchera, ten ostatni nie nagrał na nią żadnego materiału. "Nigdy nie miał okazji usłyszeć żadnej z nich, co jest dla mnie naprawdę smutne, bo są na tej płycie utwory, w których wiem, że powiedziałby 'To najlepsza rzecz, jaką mieliśmy od lat'. Słyszę jego głos" – powiedział. "Słyszę też jak mówi: 'Czy każda piosenka musi być o śmierci?!" – dodał. Andy Fletcher był aktywnym muzykiem od 1977 roku. Na początku grał w zespole No Romance in China ze szkolnym kolegą Vincem Clarkem, ale trzy lata później dołączył do nich Martin Gore. Tak powstało Composition of Sound, które zostało przemianowane na Depeche Mode. Stało się to niedługo po przyjściu wokalisty Dave'a Gahana pod koniec 1980 roku. Dwa lata później do składu dołączył klawiszowiec Alan Wilder - był w nim do 1995 roku. Rola "Fletcha" w zespole często była obiektem spekulacji. Sam zresztą żartował w dokumencie z 1989 roku: "Martin pisze piosenki, Alan jest dobrym muzykiem, Dave wokalistą, a ja się obijam". Był też przez pewien czas menadżerem, rzecznikiem, a także był uznawany za spoiwo zespołu - mówiono o nim, że rozładowywał napięcie między Gorem i Gahanem.

Źródło: natemat.pl

Fletch byłby dumny. "Memento Mori" to najlepszy album Depeche Mode od lat

24.03.2023 15:11

Premiera każdej płyty Depeche Mode to wydarzenie w świecie muzyki, ale na "Memento Mori" dawno nikt tak nie czekał i równocześnie nikt tak się go nie obawiał. To pierwszy album wydany niecały rok po śmierci Andy'ego Fletchera. Klawiszowiec był jednym z filarów i współtwórców zespołu. Czy istnieje życie po śmierci? Dave Gahan i Martin Gore udowodniają, że tak. "Memento Mori" to 15. album studyjny w dyskografii Depeche Mode. Miał premierę 24 marca. Usłyszymy na nim 12 utworów, w tym singlowe "My Cosmos is Mine" i "Ghost". Już są dostępne m.in. w serwisach streamingowych. Na żywo będziemy mogli ich posłuchać na początku sierpnia na koncertach w Polsce w ramach Memento Mori Tour. Andy "Fletch" Fletcher zmarł nagle 26 maja 2022 roku z powodu rozwarstwienie aorty. Miał 60 lat. Wszyscy fani Depeche Mode zastanawiali się, czy to nie będzie oznaczać definitywnego końca zespołu. Zwłaszcza że to Fletch był jego spoiwem. Dave Gahan i Martin Gore najwyraźniej schowali swoje ego do kieszeni swych skórzanych kurtek i kontynuowali projekt. Efektem jest świetna płyta "Memento Mori" i rozpoczęta trasa koncertowa. "Memento Mori" to album bez Fletcha i słychać to od razu. Mniej popu, więcej mroku Śmierć muzyka zawsze napędza sprzedaż płyt. W tym wypadku było jednak zupełnie inaczej. "Memento Mori" nie powstało dla nabicia kabzy. Prace nad albumem ruszyły na początku pandemii koronawirusa. – Jego tematyka była bezpośrednio inspirowana tamtym czasem. Po odejściu Fletcha postanowiliśmy kontynuować, ponieważ jesteśmy pewni, że tego właśnie by chciał, a projekt nabrał jeszcze większego znaczenia" – mówił Martin Gore. Rola Fletcha w zespole od początku była obiektem spekulacji – niby w nim grał na koncertach i płytach, ale nie był wymieniany wśród kompozytorów piosenek. Mówiło się o nim, że był spoiwem i rozładowywał napięcie pomiędzy Gorem i Gahanem. Sam zresztą przyznał w jednym z wywiadów, że dostarczał popowy pierwiastek do muzyki Depeche Mode. Popu na "Memento Mori" zbytnio nie uświadczymy i raczej nikt na to nie liczył, skoro już sam tytuł przypomina nam o śmierci. Co też nie znaczy, że na albumie brakuje melodyjnych i wpadających w ucho kawałków, które będą świetnie wybrzmiewać na koncertach. Na pewno należy do nich "People Are Good" – jeden z najlepszych utworów na płycie. Słychać w nim kraftwerkowe klawisze, a tekstowo znajdziemy nawiązanie do ich "People Are People" sprzed niemal czterech dekad. Takich hołdów na "Memento Mori" jest zdecydowanie więcej - zarówno dla wcześniejszej twórczości zespołu, jak i muzyki, która grała w ich sercach. "Caroline's Monkey" z jednej strony jest jak ich piosenka z lat 80., ale z drugiej słyszę w niej niewielkie przebłyski Joy Division. Martin Gore lirycznie nadal jest mistrzem (wokalnie zresztą też, co możemy usłyszeć w "Soul with Me"), a jego teksty to jak zwykle bardziej wiersze niż piosenki. Dave Gahan zresztą też jest w świetnej formie i nadal spokojnie można go umieszczać na listach najlepszych wokalistów tego i poprzedniego wieku. Jego głos jest przepełniony smutkiem i melancholią, co też nie powinno dziwić, ale wciąż jest elastyczny i niezwykle potężny - nawet w tych spokojniejszych kawałkach i balladach, których przecież na płycie nie brakuje. Doskonale to słychać w wieńczącym album, wręcz apokaliptycznym "Speak to me". Ma 60 lat, a brzmi, jakby miał o połowę mniej. Nowa płyta Depeche Mode jest mniej przebojowa. To jednak nie wada Z "Memento Mori" jest jak z pierwszym singlem z tej płyty: "Ghosts Again", który nie rzuca od razu na kolana, ale dojrzewa w nas z czasem. Kiedy teraz, po wielu tygodniach, włączam sobie ten utwór, dostrzegam w nim jego wielkość i choć daleko mu do starych hitów grupy, to ma w sobie coś przebojowego. Podejrzewam, że podobnie może być z całą płytą. Po kilku przesłuchaniach nie ma niej utworów, które dodałbym na "soundtrack mojego życia", ale pod względem produkcji, kompozycji i wykonania to najwyższa półka. Traktuję ją bardziej jako całościowy projekt, niż zbiór przypadkowych piosenek. Pomiędzy dźwiękami zaklęto mrok, niepewność, przemijanie i ból po stracie przyjaciela. Nie jest to album do puszczania sobie na poprawienie humoru, ale na pewno będę do niego wracał. Depeche Mode utrzymuje się na topie od 40 lat, a ta płyta nie zrzuci ich z piedestału, lecz jeszcze bardziej ugruntuje ich pozycję. Nagranie 15. płyty w takim stylu to marzenie wielu muzyków i tylko gartce się to udało. Od pierwszych do ostatnich taktów wiemy, że to ci sami "Depesze", ale też nieodgrzewany kotlet i odcinanie kuponów. Płyta "Memento Mori" jest równocześnie nostalgiczna i nowoczesna (bardzo wkręca mi się ten pulsujący bas w "Always You"). Fletch naprawdę byłby z niej dumny.

Źródło: natemat.pl

Jest już nowa płyta Depeche Mode! "Memento Mori" to powrót kultowego brzmienia

24.03.2023 9:50

Fani Depeche Mode z pewnością nie zapomnieli o premierze nowego – i tym samym piętnastego – albumu brytyjskiego zespołu zatytułowanego "Memento Mori". Od piątku Depesze mają okazję kupić płytę ich ulubionej kapeli. Ten krążek to powrót do korzeni. W piątek brytyjski zespół Depeche Mode wydał nowy album studyjny zatytułowany "Memento Mori", który porusza kwestię śmiertelności Płyta Dave'a Gahana i Martina Gore'a zbiera pozytywne recenzje wśród krytyków, którzy podkreślają, że legendarna kapela powróciła do swoich korzeni Gdzie można przesłuchać ich 15. krążka? Depeche Mode wydany 15. album - "Memento Mori" Depeche Mode zapowiedzieli premierę "Memento Mori" podczas konferencji prasowej zorganizowanej w Berlinie w październiku minionego roku. Ogłosili również, że wystartują z trasą koncertową i tym samym zawitają do Polski. Koncert odbędzie się 2 sierpnia na warszawskim Stadionie Narodowym. Dave Gahan i Martin Gore przyznali, że w trakcie nagrywania "Memento Mori" czuli obecność swojego przyjaciela i dawnego członka grupy, Andy'ego Fletchera, który zmarł w maju 2022 roku, a przyczyną jego śmierci było rozwarstwienie aorty. Na piętnastym krążku legendarnego zespołu znalazło się dwanaście utworów. Pierwszym singlem promującym album studyjny była piosenka "Ghosts Again" wypuszczona w lutym bieżącego roku. "Memento Mori" zbiera pozytywne recenzje wśród krytyków, którzy podkreślają, że Gahan i Gore wrócili do swoich dawnych korzeni. "'Ghosts Again' jest najlepszym singlem pary - zwięzłą i mocną medytacją o śmiertelności. (...) Wokal Gahana nieustannie skacze od opery do gadziego i elektro-popowego Freddiego Mercury'ego" – taką opinię wystawił płycie brytyjski dziennik "The Guardian". "Uznanie śmiertelności definiuje większość płyty, ale nigdy nie wydaje się to ciężkie, ani nawet ponure. Niektóre utwory brzmią optymistycznie. (...) W 'Memento Mori' stawka wydaje się większa niż kiedykolwiek" – skomentował popularny muzyczny miesięcznik "Rolling Stone". Gdzie można przesłuchać "Memento Mori" Depeche Mode? Wszystkie piosenki z "Memento Mori" można przesłuchać w serwisie YouTube lub na portalach streamingowych takich jak Spotify. "Zdecydowanie najlepszy album od 2005 roku. Brzmi jak pierwotny styl Depeche Mode z przełomu lat 80. i 90. Uwielbiam ich" – ocenił jeden ze słuchaczy. Jak pisaliśmy wcześniej w naTemat, Depeche Mode powstał w 1980 roku. Początkowo kapela składała się z Dave'a Gahana, Martina Gore'a, Vince'a Clarke'a i Andy'ego Fletchera. Po odejściu Clarke'a do zespołu dołączył Alan Wilder. Odtąd zespół działał jako kwartet. Tak było aż do 1995 roku. Potem Brytyjczycy występowali jako trio. "Martin Gore, który pisze większość piosenek, kocha amerykański blues i country. A Dave odnalazł się w jazzie. Ja jednak prawdopodobnie na zawsze będę wierny prostym popowym melodiom i lekkości, która za nimi stoi" - powiedział Andy Fletcher. Ostatni raz na żywo w Polsce mogliśmy go zobaczyć w 2018 roku na koncercie Depeche Mode na festiwalu Open'er. Przypomnijmy, że zespół Depeche Mode nagrał poprzednią płytę w 2017 roku. "Spirit" był więc ostatnim albumem, na którym pojawił się Fletcher.

Źródło: natemat.pl

„Memento Mori” - nowy album Depeche Mode

23.03.2023 20:50

„Spędziliśmy razem z Fletchem najlepsze lata swojego dorosłego życia. Ten czas odszedł na zawsze i trzeba się z tym zmierzyć. A muzyka zawsze pomaga przepracowywać najtrudniejsze momenty w życiu” – mówił w wywiadach Dave Gahan. Pomimo licznych spekulacji o końcu kariery Depeche Mode w piątek ukazuje się nowa płyta zespołu zatytułowana „Memento Mori”.

Źródło: www.wirtualnemedia.pl

Oto "Makłowicz muzyki". Po jego "dekonstrukcjach" inaczej będziesz słuchać znanych przebojów

12.03.2023 19:43

Jak powstało "Enjoy the silence" Depeche Mode, "Take on me" A-Ha czy "Beat it" Michaela Jacksona? Tomasz Wróblewski z youtube'owego kanału 0db.pl rozkłada na czynniki pierwsze znane przeboje, a właściwie tworzy je od zera, pokazując krok po kroku cały proces tworzenia muzyki. Brzmi to może nieciekawie, ale jest wręcz przeciwnie, co pokazują tysiące wyświetleń pod jego filmami z dekonstrukcjami. Tomasz Wróblewski przez 25 lat był redaktorem naczelnym miesięcznika "Estrada i Studio". Jest też wykładowcą na Akademii Dziennikarstwa i Realizacji Dźwięku, a także prowadzi szkolenia z produkcji muzyki. Po godzinach sam tworzy piosenki, a także prowadzi na YouTube kanał "0db.pl", na którym opowiada m.in. o tajnikach muzyki i sprzętu. Od niedawna nagrywa też dekonstrukcje znanych przebojów, które stały się jego znakiem rozpoznawczym. W rozmowie z naTemat opowiedział m.in. o tym, jak prowadzi się techniczny kanał na YouTube, dlaczego nie chce produkować płyt innych muzyków. a także o tym, czym współczesna muzyka różni się od tej z ubiegłego wieku i czy faktycznie jest gorsza. Kanał 0db.pl odkryłem zupełnie przypadkiem, przeglądając znaleziska na Wykopie i... nie mogłem się od niego oderwać. To właśnie w tym serwisie ktoś napisał, że Tomasz Wróblewski jest "Makłowiczem muzyki" i to określenie pasuje do niego jak ulał. Dlaczego? Pokazywanie, jak został zrobiony dany hit, jest samo w sobie interesujące dla osób jarających się muzyką. Jednak w filmikach z dekonstrukcjami nasz rozmówca zachwyca swoją erudycją, a także pięknie operuje nie tylko programami do produkcji muzyki, ale i słowem. Można go słuchać godzinami, nawet jeśli wielu fachowych terminów nie rozumiemy. Trochę tak jak właśnie z programami bardziej znanego dziennikarza i krytyka kulinarnego. Kiedy wchodzę w kartę Na Czasie na YouTube, to najpopularniejsze są teledyski, pranki i filmiki z influencerami, czasami jakieś tam może filmy z kotkami, bo one są ogólnie chyba najpopularniejsze. Tymczasem pan założył kanał z wiedzą taką typowo techniczną, coś co teoretycznie nie powinno się "kliknąć", a jednak. Dlaczego zdecydował się pan go prowadzić? To jest mój zawód. Zajmuję się tym od kiedy pamiętam. Muzyka, elektronika, technologia muzyczna to w zasadzie treść mojego życia, więc nie wyobrażam sobie robienia czegokolwiek innego. Poza tym przez 25 lat prowadziłem magazyn "Estrada i Studio" – jako redaktor naczelny. Czasy papieru w przypadku magazynów specjalistycznych, w mojej opinii, jakieś 2-3 lata temu dobiegły końca. Musiałem wybrać jakąś inną drogę. Chciałem trochę tej swojej wiedzy przekazać ludziom, więc oprócz tego, że jestem też wykładowcą na Akademii Dziennikarstwa i Realizacji Dźwięku, stwierdziłem, że będę kontynuował swoją działalność dziennikarską, ale w nowocześniejszy sposób. I tak też znalazłem się na YouTube. Wiedzę rzeczywiście ma pan ogromną i jest co przekazywać. Z jednej strony takich wartościowych treści jest coraz mniej na polskim YouTube - ze względu na to, co mówiłem wcześniej. Tak samo jak tych dotyczących produkcji i teorii muzyki - jest pan jednym z niewielu takich twórców, o ile nie jedynym. Na pewno nie jestem jedynym. Jest wielu specjalistów w naszym kraju, choć nie obnoszą ze swoją wiedzą z kilku powodów. Jeden to taki, że nie wszyscy potrafią ją przekazać - tu potrzebny jest jakiś dar w tym zakresie. Drugi to na ogół brak czasu - najbardziej rozchwytywani twórcy i producenci są zwykle bardzo zajęci. Trzeci, myślę, że najmniej istotny, aczkolwiek też nie bez znaczenia, to fakt, że nie chcą się dzielić swoimi tzw. patentami. U siebie na kanale nie ma pan nic do ukrycia. Zupełnie odwrotnie niż iluzjonista, który nie zdradza swoich sztuczek. Czasem mówi opowiada pan o rzeczach, o których zwykły słuchacz nie ma bladego pojęcia - nie mówię tylko o sobie, ale widziałem mnóstwo komentarzy ludzi, którzy też nie wszystko rozumieją, ale oglądają filmy od początku do końca. Jest pan zdziwiony? Tak, trochę mnie dziwi, ale wydaje mi się, że tu chodzi o sposób przekazu, otwartość wobec słuchacza, widza. Ona lub on od razu czują, że człowiek, który z nimi w pewnym sensie rozmawia, nie unosi się gdzieś tam na jakieś wysokie poziomy. On też kiedyś miał problemy związane z technologią i zastanawiał się, jak je rozwiązać. A działo się to w czasach, w których po prostu nie było źródeł i do wszystkiego trzeba było dochodzić samodzielnie. Chciałbym po prostu pomóc ludziom w zrozumieniu tego, czym jest dźwięk, czym jest muzyka i jak to wszystko działa. I a propos tego: najpopularniejsze filmy na pana kanale to są właśnie te z dekonstrukcjami piosenek. Odkrywają największe przeboje na nowo i to naprawdę chwyciło. Jak w ogóle powstają te filmy? Trwają pół godziny, jest w nich dużo materiałów i montażu. Poza tym musiał pan wcześniej rozłożyć tę piosenkę na czynniki pierwsze. Wydaje się, że zajęło to całe miesiące. Dużo się pan nie myli, bo to jednak jest bardzo wyczerpująca praca. Są takie momenty, kiedy myślę sobie, że nie dam rady, ale w końcu udaje mi się przemóc. U podstaw tego wszystkiego jest chęć zobaczenia, co jest w środku. Od kiedy pamiętam, zawsze mnie interesowało, jak powstaje muzyka, co pozwala uzyskać końcowy efekt. Więc siłą rzeczy w tę stronę szły moje działania i robię to od bardzo dawna, choć od niedawna publicznie. Kiedy ponad 10 lat temu zostałem wykładowcą, to uznałem, że fajnie by było pokazać studentom, jak piosenka wygląda niejako od środka. I tak to się zaczęło. Na YouTube jest po prostu ciąg dalszy tych działań. Bierze pan na warsztat ponadczasowe przeboje, które są bardziej złożone niż na pierwszy rzut ucha się wydaje. Kiedy w radiu leci "Take on me" czy "Blue Monday" gdzieś na dyskotece, to słyszymy oczywiście wokal, główną melodię, instrumenty, ale dopiero pana filmiki pokazują, ile w nich jest niuansów, sampli i innych "ukrytych" rzeczy. Niby pop, a jednak wcale to nie jest proste. Oczywiście, że tak jest. Chciałbym też pokazać ludziom, że muzycy i producenci wykonują naprawdę niesamowitą robotę i ten sposób złożyć im hołd. Podobnie jest w hip-hopie czy nawet disco polo - tam jest bardzo dużo takich niuansów. To jest wrażliwość człowieka przeniesiona na warstwę muzyczną, a to, co ja robię, to jest po prostu archeologia (śmiech). Czy dekonstrukcje piosenek będą stałą serią? Tak, będę starał się przynajmniej raz w miesiącu opublikować coś nowego. Mam plan na kilka kolejnych miesięcy, ale go nie zdradzę, bo jeszcze nie wiem, jaka będzie kolejność i co się uda nakręcić. Zobaczymy. To jest, prawdę mówiąc, jeden wielki eksperyment, żeby się chociaż zbliżyć do tego, co pojawiło się w oryginale. Najciekawsze jest to, że gdyby poprosić muzyków o odtworzenie piosenek, które wtedy zagrali, to większość wzruszyłaby ramionami i powiedziała, że nie wie, jak to zrobić. Tak, bo to mógł być przypływ chwili albo, jak było w przypadku właśnie "Blue Monday"... pomyłka, którą udało się panu wychwycić. Dużo rzeczy tam się wydarzyło – słychać fascynację Kraftwerkiem i Ennio Morricone. Słuchacze na ogół nie dostrzegają tego tła. Dla nich może to być kolejny utwór, a codziennie pojawia się ich tysiące. Dla twórcy to jest swego rodzaju kawałek życia, który pod postacią różnych dźwięków i słów znajduje swoje odbicie jako piosenka. I to też chciałbym pokazać. Na pana kanale znajdziemy nie tylko dekonstrukcje. Co jeszcze pan poleca pasjonatom muzyki, a także tym, którzy chcieliby ją tworzyć? Mogą obejrzeć testy sprzętu, ale mamy też porady dla młodych i starych, nie chodzi mi o wiek, ale o staż producentów muzycznych. Pokazuję, z jakich narzędzi warto korzystać, żeby po prostu komfortowo pracować. Żyjemy w szczęśliwych technologicznie czasach. Ja, będąc już trochę wiekowym człowiekiem, pamiętam, że jakikolwiek magnetofon był czymś naprawdę wyjątkowym. Dzisiaj możemy po prostu usiąść przy komputerze i zrobić muzykę. Sam w ten sposób nagrałem trzy płyty, które wydałem w ostatnich latach pod nazwą Panteraz. Naturalnie wiedziałem, że czasy, kiedy chciałem być gwiazdą rocka, mam dawno za sobą. Teraz po prostu udowadniam sobie, że można zrobić kompletną produkcję w domu, nie ruszając się zza biurka. Ogrom możliwości i dostępnych środków jest przytłaczający do tego stopnia, że wiele osób nie potrafi się w tym odnaleźć. Kierują się więc opiniami w internecie, które nie zawsze są rozsądne, a moim celem jest prostowanie pewnych ścieżek. Wszystkich nie wyprostuję, ale chociaż się staram. Już wspominał pan częściowo o tym, czym zajmował się pan wcześniej. Na kanale przyznał pan też, jeszcze w latach 80. grał pan w zespole inspirowanym Joy Division w Zgierzu. Jak się więc zaczęła pana przygoda z muzyką? Zaczęła się okolicach stanu wojennego, kiedy byliśmy nastolatkami, ale ta rzeczywistość nas po prostu zabijała. Zamiast się cieszyć młodością, znaleźliśmy się pomiędzy armią a śniegiem. Zresztą moim odczuciom z tamtych czasów poświęciłem całą płytę. Można było zostać łobuzem, muzykiem albo piłkarzem. To były trzy rzeczy, które w Zgierzu wtedy można było robić. Mówi pan o tej płycie nagranej niedawno? Tak, wydałem ją w 2018 roku i nosi tytuł "Transformacja". Pokazuje, co się działo z naszym pokoleniem, co nas wtedy otaczało. Reakcją na to była muzyka. Były zespoły pierwsze, drugie, trzecie, koncerty, próby nagraniowe, występy gdzieś tam w radiu, telewizji. A potem, cóż, była już tylko armia. A jak się nazywał ten zespół? Stały Fragment Gry. Panteraz to mój solowy projekt, który jednocześnie pokazuje możliwości współczesnej technologii w domowym studiu. Oczywiście są tam retrospekcje i wewnętrzne przemyślenia. To dziwna muzyka. Nie mogłem przyporządkować jej do jakiejś konkretnej stylistyki, więc nazwałem ją "alterdenatywą" i przy okazji określiłem ten styl muzyczny jako "nowa fala symfonicznego punka" (śmiech). Siłą rzeczy jestem jedynym na świecie twórcą muzyki w tej stylistyce, więc bardzo łatwo można mnie znaleźć w internecie pod hasłem "new wave of symphonic punk". Tak więc podchodzę do tego z oczywistym dystansem. Wracając do tego co mówiłem wcześniej, po zespole było wojsko - całkiem wesołe, bo w orkiestrze dętej Wojsk Ochrony Pogranicza - następnie edukacja, 150 różnych zajęć i cały czas muzyka. I również prowadzi pan warsztaty z masteringu i produkcji muzycznej - nie tylko nowej fali, ale np. dubstepu. Nie zatrzymał się pan na latach 80., zna się pan na dawnych instrumentach, technologii i muzyce, ale stara się pan też nadążać za współczesnymi trendami. To stało się niejako siłą rozpędu. Kiedyś dostałem zaproszenie z wydawnictwa AVT Korporacja do współpracy przy publikacji miesięczników "Audio" oraz "Młody Technik". Wpadłem na pomysł, żeby wydawać gazetę dla muzyków. Tak w 1996 r. powstała "Estrada i Studio" i będąc w samym środku wydarzeń, jako branżowe medium, miałem cały czas do czynienia z najnowszą technologią. Spotykałem się z osobami, które ją tworzyły i z niej korzystały, więc przez ćwierć wieku byłem bezpośrednio u wodopoju, że tak to określę. Cały rozwój technologii produkcji muzyki nastąpił dokładnie wtedy, w 1996 roku. Ruszyła domena cyfrowa pro-audio, a ja byłem w epicentrum. Nabywałem wiedzę, która w połączeniu z moim doświadczeniem, również związanym z elektroniką, zaowocowała tym, co jest teraz. Byłem w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Wtedy też pod strzechy weszły m.in. komputery Amiga, które pozwalały produkować muzykę elektroniczną właśnie nie wychodząc z domu. Tak, przyglądałem się bardzo uważnie technologii komputerowej. Byłem tym zafascynowany. Dlatego mnie tak zastanawia ta miłość do vintage u współczesnych muzyków. Być może wynika to z faktu, że nie znali ówczesnych realiów. Gdyby pracowali na tamtym sprzęcie, tak jak ja w latach 80. i na początku 90., to nigdy by nie wrócili do technologii analogowej. I te ograniczenia i niedoskonałości sprzętu, których nie ma w najnowszych urządzeniach i programach, wyzwalały kreatywność. Plus, jak to było w przypadku Polski - stan wojenny. Nic tak nie wzbudza kreatywności, jak ograniczenia i nikt nie pisze lepszej poezji niż głodny poeta. Kryzysy wymuszają kreatywność. Nie tylko wśród artystów. Jeżeli pojawia się kryzys, to kreatywni ludzie sobie poradzą, a pozostali przepadną. Czy zajmuje się pan produkcją płyt? Jeżeli miałbym zespół i chciałbym przyjść do pana nagrać album, to czy jest tak możliwość? Nie. Odrzucam wszystkie takie propozycje. Dlaczego? Jestem osobą, która nie potrafi współpracować z ludźmi, a na gruncie muzycznym to już w ogóle. To prawda, do pracy w grupie trzeba mieć odpowiednie predyspozycje. Powiem też tak: można się oduczyć miłości do muzyki, będąc cały czas w muzyce. Rozmawiałem z wieloma twórcami, dane mi było spotykać się z takimi osobistościami jak Grzegorz Ciechowski, Czesław Niemen i inni. Od każdego czerpałem wiedzę i wtedy też zrozumiałem, że gdy jest się producentem muzycznym, gdy jesteśmy w samym środku procesu kreacji, żarliwa miłość do muzyki przechodzi w stan niezobowiązującej przyjaźni. Zupełnie inaczej patrzymy wówczas na dźwięk. Nie ma już przyjemności ze słuchania muzyki. Jest raczej ciekawość, jak daną rzecz uzyskano. Umysł przełącza się na tryb analityczny: albo się z tej muzyki czerpie nowe rzeczy, jako inspirację, albo się po prostu mówi "hmm, przecież to już było". Niestety, coraz częściej sam tak sobie mówię. A rzeczywiście wszystko już było i artyści nie są w stanie nic nowego stworzyć? Czy raczej nie chcą? Coraz rzadziej operuje się dotychczas wiodącymi wartościami muzycznymi, takimi jak harmonia, melodia, a coraz częściej eksploruje samą plastykę dźwięku, jego formę, rytm. Muzyka przestała być realistyczna. Można to porównać do obrazów: to już nie są portrety, pejzaże, martwa natura i tak dalej, tylko to jest to abstrakcjonizm czy wręcz kubizm. To jest próba przemówienia do słuchacza zupełnie innym językiem niż standardowy europejski muzyczny. Coraz mniej jest w muzyce harmonii i melodii, a jeżeli już, to są maskowane jakimiś potwornymi eksperymentami głośnościowymi. Ta głośność niestety jest zabójcza dla muzyki. A co najgorsze: całe pokolenie już się wychowało na głośnej muzyce, więc ma słabą akceptację dla muzyki o pełnej dynamice. Dzisiaj musi być głośno, musi być na raz, musi być krzykliwie, musi być zaczepnie. Słucha pan współczesnej muzyki tak dla siebie czy robi pan to tylko ze względu na pracę? Muszę być na bieżąco i ta muzyka jest dla mnie trochę za głośna. Statystyki mówią, że zgodnie z wiekiem słuch się przytępia i mamy mniej możliwości słyszenia wysokich częstotliwości, ale ja je słyszę cały czas i to mnie irytuje (śmiech). Gdy analizuję nowe nagrania, to dostrzegam morderczą walkę o przetrwanie wokalu i perkusji. Wszystko inne zostało już dawno położone na tym ołtarzu głośności. Poniekąd jest to wymuszone przez media, ale może też rozwój sposobów konsumpcji muzyki i ogólnie komunikacji. Ucierpiała na tym sama muzyka. Dlatego tak trudno jest mi z tą współczesną obcować, bo ona jest dla mnie zbyt ostra, zbyt jaskrawa. Mówiąc, że muzyka jest za głośna i za ostra, to nie ma pan na myśli tego, że radio coś głośno puszcza i można sobie ściszyć pokrętłem, ale po prostu o jej wysoki poziom kompresji, wszystko jest dziś podniesione na maksa i nie słychać różnicy między ciszą a hałasem. To skomplikowany temat i żeby o tym porozmawiać, to musielibyśmy zacząć dzisiaj rano i skończyć jutro wieczorem, bo mam strasznie dużo na ten temat do powiedzenia. Generalnie jednak ludzie lubią głośną muzykę. Gdy mają ten sam utwór z kompresją i bez, to większość osób wybiera właśnie ten z kompresją, bo brzmi głośniej. W takim ogólnym rozumieniu po prostu brzmi lepiej. Można to zresztą przenieść na sferę polityczną - przebije się ten, kto jest głośniejszy i bardziej wyrazisty (śmiech). Albo jedzenie. Jeśli coś jest słodsze lub bardziej słone, to będzie lepiej smakować. Więc po prostu nie można walczyć z naturą człowieka. Trzeba się temu poddać, ale coś na tym ucierpiało i jest tym dynamika. Taka wewnętrzna tkanka muzyki. I najgorsze jest to, że wszyscy się z tym pogodzili. Łącznie z producentami, którzy też myślą w tym kierunku, że z piosenek ma aż kapać. To ma być obezwładniające, przytłaczające. I my się na to godzimy. Niestety to jest duży problem. To może dobrze, że jest moda na vintage i retro, bo jeszcze powrócą czasy, kiedy piosenki miały różny poziom głośności. Mam nadzieję, że tak. Odgórnie wprowadzona normalizacja głośności, na początku przez ustawy, a potem z własnej inicjatywy przez serwisy strumieniowe, doprowadziła do sytuacji, że jeżeli ktoś zrobi docelowo głośne nagranie, to zostanie ono ściszone w serwisie, tak aby brzmiało mniej więcej porównywalnie głośno jak nagrania np. z lat 70. Chodzi tutaj o to, żeby słuchacz, który włączy losowe wybieranie, nie odczuł szoku, gdy przeskoczy z ABBY do Skrillexa. Tak więc serwisy strumieniowe po prostu dbają o ludzi, którzy im płacą pieniądze, żeby klient był zadowolony. I ściszają te głośne nagrania. I tutaj też jest duże niezrozumienie wśród producentów, na czym to tłumienie polega i o co w tym wszystkim chodzi. Ale to też jest temat na dłuższą rozmowę... I jeszcze dochodzą głośne reklamy, które powodują, że muzyka musi brzmieć intensywniej, by wszystko było gładko słychać. To się szczęśliwie już skończyło, bo aktualne regulacje prawne nakładają określone wymagania co do głośności odczuwalnej nie tylko na dostawców reklam, ale treści wszelakich. Tutaj nadawca publiczny na pewno jest odpowiedzialny prawnie, a prywatny raczej stara się do tego dostosować, żeby słuchacz nie miał tak, że słucha cichej rozmowy, a za chwilę wjeżdża reklama i niemal go zabija głośnością. Musi być ujednolicony poziom. Już teraz już nie ma takich gwałtownych skoków jak jeszcze w latach 90. Myślę, że nawet nie muszę pytać, czy według pana kiedyś była lepsza muzyka. Nigdy niczego nie kategoryzuję. Wszystko ma swój czas, swoje otoczenie, swój klimat. Dzisiaj jak patrzymy na zdjęcia z lat 80., to dziwimy się, dlaczego one są takie wyblakłe, a gdy sięgnę pamięcią do tamtych czasów, to one były nowoczesne, wreszcie kolorowe. Po prostu wyglądały świetnie! Mam ten komfort, że patrzę na pewne rzeczy z pewnego dystansu czasowego i nie straciłem tego czasu unikając analizy zmieniającej się rzeczywistości. Uporczywie obserwowałem otoczenie, to co się wokół mnie działo i wyciągałem wnioski. Dlatego nie będę nigdy mówił, że to jest lepsze, a to gorsze. Dzisiaj ludzie potrzebują takiego sygnału: ten jest dobry, ten jest zły, ten jest złodziejem, a ten nie. Wokół nas jest zbyt dużo informacji, dlatego wolimy ograniczać się do takich upraszczających znaczników. To jest tak, tamto tak, a to tak. Koniec, kropka. Nie ma refleksji, szerszego spojrzenia na całokształt. Bo też nie ma na to czasu albo ochoty. I dotyczy to nie tylko muzyki, ale ogólnie wszystkiego, co nas otacza.

Gwiazdor był krok od śmierci. "Tylko ciemność tak blisko mnie"

24.02.2023 16:41

Wokalista Depeche Mode, Dave Gahan, udzielił długiego wywiadu dziennikowi "The Guardian", w którym wiele miejsca poświęcił zmarłemu niedawno koledze z zespołu. Przypomniał również wydarzenie sprzed 27 lat, kiedy to sam znalazł się na krawędzi życia i śmierci.

Źródło: gwiazdy.wp.pl

Depeche Mode powracają! Czarno-biały klip do nowego singla "Ghots Again"

09.02.2023 19:13

Fantastyczne wieści dla miłośników legendarnego zespołu. Depeche Mode powrócili z nowym singlem "Ghosts Again", a także ogłosili szczegóły dotyczące ich długo oczekiwanego nowego albumu "Memento Mori". Singlowi towarzyszy czarno-biały klip. Ujawniono także tracklistę. Depeche Mode podzielili się z fanami swoim najnowszym numerem zatytułowanym "Ghosts Again" To pierwszy singiel wydany już po śmierci współzałożyciela zespołu Andy'ego Fletchera Kiedy odbędą się długo wyczekiwane koncerty legendarnej grupy w Polsce? Depeche Mode "Ghots Again". Nowy utwór, na który czekali fani zespołu Mający się ukazać 24 marca, 15. studyjny album legendy synth-popu "Memento Mori" jest zapowiadany przez numer "Ghosts Again" i jego teledysk autorstwa ich legendarnego, wieloletniego współpracownika Antona Corbijna. "Dla mnie 'Ghosts Again' po prostu oddaje tę idealną równowagę melancholii i radości" – stwierdził frontman Dave Gahan o utworze na łamach portalu nme.com, a kolega z zespołu i Martin Gore dodał: "Nieczęsto zdarza się, że nagrywamy piosenkę, której słuchania po prostu nie mam dosyć - jestem podekscytowany, że mogę się nią podzielić". Oto pełna lista utworów, które ukażą się na nadchodzącej płycie: "My Cosmos Is Mine" "Wagging Tongue" "Ghosts Again" "Don’t Say You Love Me" "My Favourite Stranger" "Soul With Me" "Caroline’s Monkey" "Before We Drown" "People Are Good" "Always You" "Never Let Me Go" "Speak To Me" Trasa koncertowa promująca nowy album wystartuje w 2023 roku. Zespół odwiedzi najpierw Stany Zjednoczony, a później wystąpi w Europie. Przypomnimy, że za kilka miesięcy zespół Depeche Mode zagra także w Polsce! Koncerty legendarnej grupy odbędą się w dwóch miastach: 2 sierpnia 2023 roku na PGE Narodowym w Warszawie oraz 4 sierpnia w TAURON Arenie Kraków. Niestety większość biletów jest już wyprzedana. Fani kultowej grupy rzucili się na nie jak na świeże bułeczki, co nie dziwi. Nadmieńmy, że pod koniec maja 2022 roku zmarł Andy Fletcher, jeden z założycieli Depeche Mode, w której grał od samego początku i przez ponad 40 lat. Jako przyczynę śmierci podano rozwarstwienia aorty. "Jesteśmy wstrząśnięci i przepełnieni ogromnym smutkiem z powodu przedwczesnego odejścia naszego drogiego przyjaciela, członka rodziny i kolegi z zespołu, Andy'ego "Fletcha" Fletchera" – napisali muzycy Depeche Mode 26 maja 2022 roku. "Fletch" miał prawdziwe złote serce i zawsze był przy nas, kiedy potrzebowaliśmy wsparcia, rozmowy czy uśmiechu" – dodali. Gahan w rozmowie z nme.com zaznaczył, że choć prace nad "Memento Mori" rozpoczęły się przed śmiercią Fletchera, ten ostatni nie nagrał na nią żadnego materiału. "Nigdy nie miał okazji usłyszeć żadnej z nich, co jest dla mnie naprawdę smutne, bo są na tej płycie utwory, w których wiem, że powiedziałby 'To najlepsza rzecz, jaką mieliśmy od lat'. Słyszę jego głos" – powiedział. "Słyszę też jak mówi: 'Czy każda piosenka musi być o śmierci?!" – dodał.

Źródło: natemat.pl

Zapomniany hit zaliczył wzrost słuchalności o... 5 tys. razy. To efekt 3. odcinka "The Last of Us"

31.01.2023 9:59

Zapomniany przebój z lat 70. Lindy Ronstadt znów jest hitem. Spotify odnotowało, że w Stanach utwór "Long, Long Time" odnotowało wzrost słuchalności o 4900 procent. To zasługa nowego odcinka "The Last of Us", w którym piosenka jest śpiewana przez Billa (Nick Offerman). W 3. odcinku "The Last of Us" zatytułowanym tak jak wspomniana piosenka - "Long, Long Time" (w polskiej wersji "Do ostatnich dni") odchodzimy na chwilę od głównej fabuły, by poznać historię Billa (Nick Offerman) i Franka (Murray Bartlett) Odkopany przez twórców utwór Lindy Ronstadt tak spodobał się widzom, że zaczęli go namiętnie słuchać Podobnie było m.in. z piosenką Kate Bush "Running Up That Hill" czy "Master of Puppets" zespołu Metallica, które zostały użyte w "Stranger Things" W jednej ze scen 3. odcinka "The Last of Us" widzimy jak Frank, który ledwo co przypałętał się do kryjówki preppera Billa, próbuje na odchodne zagrać na fortepianie utwór ze śpiewnika. Fałszuje tak, że aż uszy więdną. Wtedy do akcji wkracza Bill i pokazuje mu, jak powinien brzmieć. Miłosny utwór zbliżył ich do siebie i tak zostali ze sobą do ostatnich dni. Piosenkę "Long, Long Time" napisał Gary White, a w oryginale śpiewa ją Linda Ronstadt. Pochodzi z albumu "Silk Purse" i została wydana w 1970 roku. Przez 12 tygodni była na liście Billboard Hot 100 i wspięła się na 25. miejsce. Rok później wokalistka została nominowana za nią do nagrody Grammy. Pomimo tego, że ballada została stworzona w kompletnie innych czasach i świecie, idealnie pasuje też do serialu o apokalipsie grzybów-zombie. "Long, Long Time" Linda Ronstadt powraca po ponad 50 latach. Wielu widzów odkryło piosenkę dzięki "The Last of Us" Dla wielu widzów było z pewnością pierwsze spotkanie z piosenką sprzed ponad 50 lat, więc zaczęli jej potem słuchać na Spotify. Tym sposobem ballada zaliczyła niesamowity zastrzyk odtworzeń. Serwis zanotował, że tylko w Stanach w porównaniu z zeszłym tygodniem, "Long, Long Time" było przesłuchane 5 tys. razy więcej. "Och, więc wszystkie nasze serca pękały zeszłej nocy" – czytamy we wpisie na Twitterze. Stare przeboje znów stają się hitami dzięki serialom. Tak było m.in. z piosenką Kate Bush w "Stranger Things" Ostatnio seriale bardzo często dają drugie życie starym piosenkom. Po pierwszym odcinku "The Last of Us" widzowie rzucili się "Never Let Me Down Again" od Depeche Mode, które usłyszeli na końcu. Utwór został wybrany przez showrunnera Craiga Mazina również nieprzypadkowo. Opowiada o "przejażdżce z najlepszym przyjacielem" i choć tak naprawdę chodziło w nim o uzależnienie od narkotyków, to pasuje do podróży Joela i Ellie. Podobny los spotkał w zeszłym roku piosenki użyte w 4. sezonie "Stranger Things". "Running Up That Hill" Kate Bush i "Master of Puppets" zespołu Metallica także powróciły po dekadach na listy przebojów. Później to samo stało się z "Goo Goo Muck" The Cramps, które w połączeniu z dziwacznym tańcem Wednesday z serialu o tym samym tytule, stał się viralem.

Źródło: natemat.pl

reklama
player+
Kontakt z nami