Wiadomości z tagiem Ennio Morricone  RSS
Córka jednego z najbogatszych Polaków na scenie w Sopocie. Kim jest Joanna Jakubas?

23.08.2023 17:59

Na sopockiej scenie pojawiła się Joanna Jakubas, śpiewaczka operowa, która ma na koncie występy m.in. z Andreą Bocellim czy też Ennio Morricone. Prywatnie jest córką jednego z najbogatszych Polaków.

Źródło: plejada.pl

Oto "Makłowicz muzyki". Po jego "dekonstrukcjach" inaczej będziesz słuchać znanych przebojów

12.03.2023 19:43

Jak powstało "Enjoy the silence" Depeche Mode, "Take on me" A-Ha czy "Beat it" Michaela Jacksona? Tomasz Wróblewski z youtube'owego kanału 0db.pl rozkłada na czynniki pierwsze znane przeboje, a właściwie tworzy je od zera, pokazując krok po kroku cały proces tworzenia muzyki. Brzmi to może nieciekawie, ale jest wręcz przeciwnie, co pokazują tysiące wyświetleń pod jego filmami z dekonstrukcjami. Tomasz Wróblewski przez 25 lat był redaktorem naczelnym miesięcznika "Estrada i Studio". Jest też wykładowcą na Akademii Dziennikarstwa i Realizacji Dźwięku, a także prowadzi szkolenia z produkcji muzyki. Po godzinach sam tworzy piosenki, a także prowadzi na YouTube kanał "0db.pl", na którym opowiada m.in. o tajnikach muzyki i sprzętu. Od niedawna nagrywa też dekonstrukcje znanych przebojów, które stały się jego znakiem rozpoznawczym. W rozmowie z naTemat opowiedział m.in. o tym, jak prowadzi się techniczny kanał na YouTube, dlaczego nie chce produkować płyt innych muzyków. a także o tym, czym współczesna muzyka różni się od tej z ubiegłego wieku i czy faktycznie jest gorsza. Kanał 0db.pl odkryłem zupełnie przypadkiem, przeglądając znaleziska na Wykopie i... nie mogłem się od niego oderwać. To właśnie w tym serwisie ktoś napisał, że Tomasz Wróblewski jest "Makłowiczem muzyki" i to określenie pasuje do niego jak ulał. Dlaczego? Pokazywanie, jak został zrobiony dany hit, jest samo w sobie interesujące dla osób jarających się muzyką. Jednak w filmikach z dekonstrukcjami nasz rozmówca zachwyca swoją erudycją, a także pięknie operuje nie tylko programami do produkcji muzyki, ale i słowem. Można go słuchać godzinami, nawet jeśli wielu fachowych terminów nie rozumiemy. Trochę tak jak właśnie z programami bardziej znanego dziennikarza i krytyka kulinarnego. Kiedy wchodzę w kartę Na Czasie na YouTube, to najpopularniejsze są teledyski, pranki i filmiki z influencerami, czasami jakieś tam może filmy z kotkami, bo one są ogólnie chyba najpopularniejsze. Tymczasem pan założył kanał z wiedzą taką typowo techniczną, coś co teoretycznie nie powinno się "kliknąć", a jednak. Dlaczego zdecydował się pan go prowadzić? To jest mój zawód. Zajmuję się tym od kiedy pamiętam. Muzyka, elektronika, technologia muzyczna to w zasadzie treść mojego życia, więc nie wyobrażam sobie robienia czegokolwiek innego. Poza tym przez 25 lat prowadziłem magazyn "Estrada i Studio" – jako redaktor naczelny. Czasy papieru w przypadku magazynów specjalistycznych, w mojej opinii, jakieś 2-3 lata temu dobiegły końca. Musiałem wybrać jakąś inną drogę. Chciałem trochę tej swojej wiedzy przekazać ludziom, więc oprócz tego, że jestem też wykładowcą na Akademii Dziennikarstwa i Realizacji Dźwięku, stwierdziłem, że będę kontynuował swoją działalność dziennikarską, ale w nowocześniejszy sposób. I tak też znalazłem się na YouTube. Wiedzę rzeczywiście ma pan ogromną i jest co przekazywać. Z jednej strony takich wartościowych treści jest coraz mniej na polskim YouTube - ze względu na to, co mówiłem wcześniej. Tak samo jak tych dotyczących produkcji i teorii muzyki - jest pan jednym z niewielu takich twórców, o ile nie jedynym. Na pewno nie jestem jedynym. Jest wielu specjalistów w naszym kraju, choć nie obnoszą ze swoją wiedzą z kilku powodów. Jeden to taki, że nie wszyscy potrafią ją przekazać - tu potrzebny jest jakiś dar w tym zakresie. Drugi to na ogół brak czasu - najbardziej rozchwytywani twórcy i producenci są zwykle bardzo zajęci. Trzeci, myślę, że najmniej istotny, aczkolwiek też nie bez znaczenia, to fakt, że nie chcą się dzielić swoimi tzw. patentami. U siebie na kanale nie ma pan nic do ukrycia. Zupełnie odwrotnie niż iluzjonista, który nie zdradza swoich sztuczek. Czasem mówi opowiada pan o rzeczach, o których zwykły słuchacz nie ma bladego pojęcia - nie mówię tylko o sobie, ale widziałem mnóstwo komentarzy ludzi, którzy też nie wszystko rozumieją, ale oglądają filmy od początku do końca. Jest pan zdziwiony? Tak, trochę mnie dziwi, ale wydaje mi się, że tu chodzi o sposób przekazu, otwartość wobec słuchacza, widza. Ona lub on od razu czują, że człowiek, który z nimi w pewnym sensie rozmawia, nie unosi się gdzieś tam na jakieś wysokie poziomy. On też kiedyś miał problemy związane z technologią i zastanawiał się, jak je rozwiązać. A działo się to w czasach, w których po prostu nie było źródeł i do wszystkiego trzeba było dochodzić samodzielnie. Chciałbym po prostu pomóc ludziom w zrozumieniu tego, czym jest dźwięk, czym jest muzyka i jak to wszystko działa. I a propos tego: najpopularniejsze filmy na pana kanale to są właśnie te z dekonstrukcjami piosenek. Odkrywają największe przeboje na nowo i to naprawdę chwyciło. Jak w ogóle powstają te filmy? Trwają pół godziny, jest w nich dużo materiałów i montażu. Poza tym musiał pan wcześniej rozłożyć tę piosenkę na czynniki pierwsze. Wydaje się, że zajęło to całe miesiące. Dużo się pan nie myli, bo to jednak jest bardzo wyczerpująca praca. Są takie momenty, kiedy myślę sobie, że nie dam rady, ale w końcu udaje mi się przemóc. U podstaw tego wszystkiego jest chęć zobaczenia, co jest w środku. Od kiedy pamiętam, zawsze mnie interesowało, jak powstaje muzyka, co pozwala uzyskać końcowy efekt. Więc siłą rzeczy w tę stronę szły moje działania i robię to od bardzo dawna, choć od niedawna publicznie. Kiedy ponad 10 lat temu zostałem wykładowcą, to uznałem, że fajnie by było pokazać studentom, jak piosenka wygląda niejako od środka. I tak to się zaczęło. Na YouTube jest po prostu ciąg dalszy tych działań. Bierze pan na warsztat ponadczasowe przeboje, które są bardziej złożone niż na pierwszy rzut ucha się wydaje. Kiedy w radiu leci "Take on me" czy "Blue Monday" gdzieś na dyskotece, to słyszymy oczywiście wokal, główną melodię, instrumenty, ale dopiero pana filmiki pokazują, ile w nich jest niuansów, sampli i innych "ukrytych" rzeczy. Niby pop, a jednak wcale to nie jest proste. Oczywiście, że tak jest. Chciałbym też pokazać ludziom, że muzycy i producenci wykonują naprawdę niesamowitą robotę i ten sposób złożyć im hołd. Podobnie jest w hip-hopie czy nawet disco polo - tam jest bardzo dużo takich niuansów. To jest wrażliwość człowieka przeniesiona na warstwę muzyczną, a to, co ja robię, to jest po prostu archeologia (śmiech). Czy dekonstrukcje piosenek będą stałą serią? Tak, będę starał się przynajmniej raz w miesiącu opublikować coś nowego. Mam plan na kilka kolejnych miesięcy, ale go nie zdradzę, bo jeszcze nie wiem, jaka będzie kolejność i co się uda nakręcić. Zobaczymy. To jest, prawdę mówiąc, jeden wielki eksperyment, żeby się chociaż zbliżyć do tego, co pojawiło się w oryginale. Najciekawsze jest to, że gdyby poprosić muzyków o odtworzenie piosenek, które wtedy zagrali, to większość wzruszyłaby ramionami i powiedziała, że nie wie, jak to zrobić. Tak, bo to mógł być przypływ chwili albo, jak było w przypadku właśnie "Blue Monday"... pomyłka, którą udało się panu wychwycić. Dużo rzeczy tam się wydarzyło – słychać fascynację Kraftwerkiem i Ennio Morricone. Słuchacze na ogół nie dostrzegają tego tła. Dla nich może to być kolejny utwór, a codziennie pojawia się ich tysiące. Dla twórcy to jest swego rodzaju kawałek życia, który pod postacią różnych dźwięków i słów znajduje swoje odbicie jako piosenka. I to też chciałbym pokazać. Na pana kanale znajdziemy nie tylko dekonstrukcje. Co jeszcze pan poleca pasjonatom muzyki, a także tym, którzy chcieliby ją tworzyć? Mogą obejrzeć testy sprzętu, ale mamy też porady dla młodych i starych, nie chodzi mi o wiek, ale o staż producentów muzycznych. Pokazuję, z jakich narzędzi warto korzystać, żeby po prostu komfortowo pracować. Żyjemy w szczęśliwych technologicznie czasach. Ja, będąc już trochę wiekowym człowiekiem, pamiętam, że jakikolwiek magnetofon był czymś naprawdę wyjątkowym. Dzisiaj możemy po prostu usiąść przy komputerze i zrobić muzykę. Sam w ten sposób nagrałem trzy płyty, które wydałem w ostatnich latach pod nazwą Panteraz. Naturalnie wiedziałem, że czasy, kiedy chciałem być gwiazdą rocka, mam dawno za sobą. Teraz po prostu udowadniam sobie, że można zrobić kompletną produkcję w domu, nie ruszając się zza biurka. Ogrom możliwości i dostępnych środków jest przytłaczający do tego stopnia, że wiele osób nie potrafi się w tym odnaleźć. Kierują się więc opiniami w internecie, które nie zawsze są rozsądne, a moim celem jest prostowanie pewnych ścieżek. Wszystkich nie wyprostuję, ale chociaż się staram. Już wspominał pan częściowo o tym, czym zajmował się pan wcześniej. Na kanale przyznał pan też, jeszcze w latach 80. grał pan w zespole inspirowanym Joy Division w Zgierzu. Jak się więc zaczęła pana przygoda z muzyką? Zaczęła się okolicach stanu wojennego, kiedy byliśmy nastolatkami, ale ta rzeczywistość nas po prostu zabijała. Zamiast się cieszyć młodością, znaleźliśmy się pomiędzy armią a śniegiem. Zresztą moim odczuciom z tamtych czasów poświęciłem całą płytę. Można było zostać łobuzem, muzykiem albo piłkarzem. To były trzy rzeczy, które w Zgierzu wtedy można było robić. Mówi pan o tej płycie nagranej niedawno? Tak, wydałem ją w 2018 roku i nosi tytuł "Transformacja". Pokazuje, co się działo z naszym pokoleniem, co nas wtedy otaczało. Reakcją na to była muzyka. Były zespoły pierwsze, drugie, trzecie, koncerty, próby nagraniowe, występy gdzieś tam w radiu, telewizji. A potem, cóż, była już tylko armia. A jak się nazywał ten zespół? Stały Fragment Gry. Panteraz to mój solowy projekt, który jednocześnie pokazuje możliwości współczesnej technologii w domowym studiu. Oczywiście są tam retrospekcje i wewnętrzne przemyślenia. To dziwna muzyka. Nie mogłem przyporządkować jej do jakiejś konkretnej stylistyki, więc nazwałem ją "alterdenatywą" i przy okazji określiłem ten styl muzyczny jako "nowa fala symfonicznego punka" (śmiech). Siłą rzeczy jestem jedynym na świecie twórcą muzyki w tej stylistyce, więc bardzo łatwo można mnie znaleźć w internecie pod hasłem "new wave of symphonic punk". Tak więc podchodzę do tego z oczywistym dystansem. Wracając do tego co mówiłem wcześniej, po zespole było wojsko - całkiem wesołe, bo w orkiestrze dętej Wojsk Ochrony Pogranicza - następnie edukacja, 150 różnych zajęć i cały czas muzyka. I również prowadzi pan warsztaty z masteringu i produkcji muzycznej - nie tylko nowej fali, ale np. dubstepu. Nie zatrzymał się pan na latach 80., zna się pan na dawnych instrumentach, technologii i muzyce, ale stara się pan też nadążać za współczesnymi trendami. To stało się niejako siłą rozpędu. Kiedyś dostałem zaproszenie z wydawnictwa AVT Korporacja do współpracy przy publikacji miesięczników "Audio" oraz "Młody Technik". Wpadłem na pomysł, żeby wydawać gazetę dla muzyków. Tak w 1996 r. powstała "Estrada i Studio" i będąc w samym środku wydarzeń, jako branżowe medium, miałem cały czas do czynienia z najnowszą technologią. Spotykałem się z osobami, które ją tworzyły i z niej korzystały, więc przez ćwierć wieku byłem bezpośrednio u wodopoju, że tak to określę. Cały rozwój technologii produkcji muzyki nastąpił dokładnie wtedy, w 1996 roku. Ruszyła domena cyfrowa pro-audio, a ja byłem w epicentrum. Nabywałem wiedzę, która w połączeniu z moim doświadczeniem, również związanym z elektroniką, zaowocowała tym, co jest teraz. Byłem w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie. Wtedy też pod strzechy weszły m.in. komputery Amiga, które pozwalały produkować muzykę elektroniczną właśnie nie wychodząc z domu. Tak, przyglądałem się bardzo uważnie technologii komputerowej. Byłem tym zafascynowany. Dlatego mnie tak zastanawia ta miłość do vintage u współczesnych muzyków. Być może wynika to z faktu, że nie znali ówczesnych realiów. Gdyby pracowali na tamtym sprzęcie, tak jak ja w latach 80. i na początku 90., to nigdy by nie wrócili do technologii analogowej. I te ograniczenia i niedoskonałości sprzętu, których nie ma w najnowszych urządzeniach i programach, wyzwalały kreatywność. Plus, jak to było w przypadku Polski - stan wojenny. Nic tak nie wzbudza kreatywności, jak ograniczenia i nikt nie pisze lepszej poezji niż głodny poeta. Kryzysy wymuszają kreatywność. Nie tylko wśród artystów. Jeżeli pojawia się kryzys, to kreatywni ludzie sobie poradzą, a pozostali przepadną. Czy zajmuje się pan produkcją płyt? Jeżeli miałbym zespół i chciałbym przyjść do pana nagrać album, to czy jest tak możliwość? Nie. Odrzucam wszystkie takie propozycje. Dlaczego? Jestem osobą, która nie potrafi współpracować z ludźmi, a na gruncie muzycznym to już w ogóle. To prawda, do pracy w grupie trzeba mieć odpowiednie predyspozycje. Powiem też tak: można się oduczyć miłości do muzyki, będąc cały czas w muzyce. Rozmawiałem z wieloma twórcami, dane mi było spotykać się z takimi osobistościami jak Grzegorz Ciechowski, Czesław Niemen i inni. Od każdego czerpałem wiedzę i wtedy też zrozumiałem, że gdy jest się producentem muzycznym, gdy jesteśmy w samym środku procesu kreacji, żarliwa miłość do muzyki przechodzi w stan niezobowiązującej przyjaźni. Zupełnie inaczej patrzymy wówczas na dźwięk. Nie ma już przyjemności ze słuchania muzyki. Jest raczej ciekawość, jak daną rzecz uzyskano. Umysł przełącza się na tryb analityczny: albo się z tej muzyki czerpie nowe rzeczy, jako inspirację, albo się po prostu mówi "hmm, przecież to już było". Niestety, coraz częściej sam tak sobie mówię. A rzeczywiście wszystko już było i artyści nie są w stanie nic nowego stworzyć? Czy raczej nie chcą? Coraz rzadziej operuje się dotychczas wiodącymi wartościami muzycznymi, takimi jak harmonia, melodia, a coraz częściej eksploruje samą plastykę dźwięku, jego formę, rytm. Muzyka przestała być realistyczna. Można to porównać do obrazów: to już nie są portrety, pejzaże, martwa natura i tak dalej, tylko to jest to abstrakcjonizm czy wręcz kubizm. To jest próba przemówienia do słuchacza zupełnie innym językiem niż standardowy europejski muzyczny. Coraz mniej jest w muzyce harmonii i melodii, a jeżeli już, to są maskowane jakimiś potwornymi eksperymentami głośnościowymi. Ta głośność niestety jest zabójcza dla muzyki. A co najgorsze: całe pokolenie już się wychowało na głośnej muzyce, więc ma słabą akceptację dla muzyki o pełnej dynamice. Dzisiaj musi być głośno, musi być na raz, musi być krzykliwie, musi być zaczepnie. Słucha pan współczesnej muzyki tak dla siebie czy robi pan to tylko ze względu na pracę? Muszę być na bieżąco i ta muzyka jest dla mnie trochę za głośna. Statystyki mówią, że zgodnie z wiekiem słuch się przytępia i mamy mniej możliwości słyszenia wysokich częstotliwości, ale ja je słyszę cały czas i to mnie irytuje (śmiech). Gdy analizuję nowe nagrania, to dostrzegam morderczą walkę o przetrwanie wokalu i perkusji. Wszystko inne zostało już dawno położone na tym ołtarzu głośności. Poniekąd jest to wymuszone przez media, ale może też rozwój sposobów konsumpcji muzyki i ogólnie komunikacji. Ucierpiała na tym sama muzyka. Dlatego tak trudno jest mi z tą współczesną obcować, bo ona jest dla mnie zbyt ostra, zbyt jaskrawa. Mówiąc, że muzyka jest za głośna i za ostra, to nie ma pan na myśli tego, że radio coś głośno puszcza i można sobie ściszyć pokrętłem, ale po prostu o jej wysoki poziom kompresji, wszystko jest dziś podniesione na maksa i nie słychać różnicy między ciszą a hałasem. To skomplikowany temat i żeby o tym porozmawiać, to musielibyśmy zacząć dzisiaj rano i skończyć jutro wieczorem, bo mam strasznie dużo na ten temat do powiedzenia. Generalnie jednak ludzie lubią głośną muzykę. Gdy mają ten sam utwór z kompresją i bez, to większość osób wybiera właśnie ten z kompresją, bo brzmi głośniej. W takim ogólnym rozumieniu po prostu brzmi lepiej. Można to zresztą przenieść na sferę polityczną - przebije się ten, kto jest głośniejszy i bardziej wyrazisty (śmiech). Albo jedzenie. Jeśli coś jest słodsze lub bardziej słone, to będzie lepiej smakować. Więc po prostu nie można walczyć z naturą człowieka. Trzeba się temu poddać, ale coś na tym ucierpiało i jest tym dynamika. Taka wewnętrzna tkanka muzyki. I najgorsze jest to, że wszyscy się z tym pogodzili. Łącznie z producentami, którzy też myślą w tym kierunku, że z piosenek ma aż kapać. To ma być obezwładniające, przytłaczające. I my się na to godzimy. Niestety to jest duży problem. To może dobrze, że jest moda na vintage i retro, bo jeszcze powrócą czasy, kiedy piosenki miały różny poziom głośności. Mam nadzieję, że tak. Odgórnie wprowadzona normalizacja głośności, na początku przez ustawy, a potem z własnej inicjatywy przez serwisy strumieniowe, doprowadziła do sytuacji, że jeżeli ktoś zrobi docelowo głośne nagranie, to zostanie ono ściszone w serwisie, tak aby brzmiało mniej więcej porównywalnie głośno jak nagrania np. z lat 70. Chodzi tutaj o to, żeby słuchacz, który włączy losowe wybieranie, nie odczuł szoku, gdy przeskoczy z ABBY do Skrillexa. Tak więc serwisy strumieniowe po prostu dbają o ludzi, którzy im płacą pieniądze, żeby klient był zadowolony. I ściszają te głośne nagrania. I tutaj też jest duże niezrozumienie wśród producentów, na czym to tłumienie polega i o co w tym wszystkim chodzi. Ale to też jest temat na dłuższą rozmowę... I jeszcze dochodzą głośne reklamy, które powodują, że muzyka musi brzmieć intensywniej, by wszystko było gładko słychać. To się szczęśliwie już skończyło, bo aktualne regulacje prawne nakładają określone wymagania co do głośności odczuwalnej nie tylko na dostawców reklam, ale treści wszelakich. Tutaj nadawca publiczny na pewno jest odpowiedzialny prawnie, a prywatny raczej stara się do tego dostosować, żeby słuchacz nie miał tak, że słucha cichej rozmowy, a za chwilę wjeżdża reklama i niemal go zabija głośnością. Musi być ujednolicony poziom. Już teraz już nie ma takich gwałtownych skoków jak jeszcze w latach 90. Myślę, że nawet nie muszę pytać, czy według pana kiedyś była lepsza muzyka. Nigdy niczego nie kategoryzuję. Wszystko ma swój czas, swoje otoczenie, swój klimat. Dzisiaj jak patrzymy na zdjęcia z lat 80., to dziwimy się, dlaczego one są takie wyblakłe, a gdy sięgnę pamięcią do tamtych czasów, to one były nowoczesne, wreszcie kolorowe. Po prostu wyglądały świetnie! Mam ten komfort, że patrzę na pewne rzeczy z pewnego dystansu czasowego i nie straciłem tego czasu unikając analizy zmieniającej się rzeczywistości. Uporczywie obserwowałem otoczenie, to co się wokół mnie działo i wyciągałem wnioski. Dlatego nie będę nigdy mówił, że to jest lepsze, a to gorsze. Dzisiaj ludzie potrzebują takiego sygnału: ten jest dobry, ten jest zły, ten jest złodziejem, a ten nie. Wokół nas jest zbyt dużo informacji, dlatego wolimy ograniczać się do takich upraszczających znaczników. To jest tak, tamto tak, a to tak. Koniec, kropka. Nie ma refleksji, szerszego spojrzenia na całokształt. Bo też nie ma na to czasu albo ochoty. I dotyczy to nie tylko muzyki, ale ogólnie wszystkiego, co nas otacza.

Bez niego nie byłoby Lany Del Rey i połowy dzisiejszej muzyki. Badalamenti to nie tylko "Twin Peaks"

13.12.2022 13:46

Wielu nałogowych pochłaniaczy filmów, seriali i muzyki wszelakiej poczuło ukłucie w sercu po informacji o śmierci Angelo Badalamentiego. Kompozytor jest najbardziej znany z soundtracku do "Twin Peaks", ale stworzył też mnóstwo innych ścieżek dźwiękowych, o których część z nas już zapomniała. Zrewolucjonizował muzykę w serialach, ale też wpłynął na jakąś połowę współczesnych artystów. Pozostali nie wiedzą, że też z niego czerpią. Angelo Badalamenti zmarł 11 grudnia 2022 roku w wieku 85 lat w swoim domu w New Jersey. Odszedł z przyczyn naturalnych otoczony najbliższą rodziną. Był jednym z najwybitniejszych kompozytorów, którego najbardziej znamy z "Twin Peaks" i filmów Davida Lyncha, ale napisał też soundtracki do świątecznego filmu "W krzywym zwierciadle: Witaj św. Mikołaju", horroru "Koszmar z Ulicy Wiązów 3" czy gry wideo "Fahrenheit" Miał gigantyczny wpływ na współczesną popkulturę. Bez niego nie wzruszalibyśmy się przy piosenkach Lany Del Rey i przewijalibyśmy wszystkie intra z seriali. Angelo Badalamenti był znany w branży, zanim rozpoczął współpracę z Davidem Lynchem, ale to właśnie dzięki temu reżyserowi nastąpił przełom w jego karierze, a potem trwająca latami artystyczna więź. Wszystko zaczęło się od "Blue Velvet" z 1986 roku. David Lynch i Angelo Badalamenti - duet, który zrewolucjonizował telewizję. Badalamenti uczył śpiewu Isabellę Rossellini, która miała wykonać w filmie cover "Song to the Siren" Tima Buckleya. Lynchowi nie udało się uzyskać praw do piosenki, więc razem z kompozytorem napisali "Mysteries of Love", a Badalamenti pojawił się też w samym filmie jako pianista u boku Rossellini. I tak narodził się tandem, który przez wiele lat zachwycał i wzajemnie się inspirował (o ich niesamowitym procesie twórczym opowiadał sam Badalamenti w viralowym filmiku, który wszyscy udostępniali po jego śmierci). Amerykanin włoskiego pochodzenia napisał muzykę do takich filmów Lyncha jak "Dzikość serca", "Twin Peaks: Ogniu krocz ze mną", "Zagubiona autostrada", "Prosta historia" i "Mulholland Drive". I oczywiście do serialu "Twin Peaks", który zrewolucjonizował telewizję na różnych poziomach. Lynch razem z Markiem Frostem już w 1990 roku pokazali, że seriale to nie tylko sitcomy i telenowele, a mroczne zabawy z narracją i obrazem są kopiowane przez twórców do dziś. Oniryczny klimat w "Twin Peaks" budowała również - albo przede wszystkim - muzyka. To z tego serialu pochodzi jedna z najlepszych czołówek w historii - nagrodzony Grammy utwór "Falling" (w wersji wokalnej śpiewa w nim Julee Cruise, która niestety również zmarła w tym roku). Poniższy obrazek wielu z nas wręcz słyszy. "Twin Peaks" wyprzedziło epokę i było najwyraźniej zbyt przegięte, bo stacja ABC skasowała je już po roku, jeszcze w czasie emisji drugiego sezonu. Jednak nietypowe jak na standardy telewizji tamtych czasów intro (posłuchajcie sobie serialowych czołówek z lat 80. dla porównania) dało podwaliny dla późniejszych piosenek tytułowych, które przestały być tylko tłem dla nazwisk aktorów i przebitek z najśmieszniejszych momentów seriali. Początkowa muzyka w "Z Archiwum X" pewnie brzmiałaby inaczej, a magazyn "Esquire" pisze, że "westernowe" intro z "Breaking Bad" nie powstałoby bez przetarcia szlaku przez "Twin Peaks". Ja bym jeszcze dorzucił "Stranger Things", bo muzyka ze wstępu jest ewidentnie inspirowana Badalamentim. Nawet powstał mash up intra z serialu Netfliksa z motywem Laury Palmer (osobiście mój ulubiony utwór z "Twin Peaks") i brzmi bardzo komplementarnie. Angelo Badalamenti nie działał tylko z Lynchem. Nawet nie wiedzieliście, do jakich filmów jeszcze stworzył muzykę Przed "Blue Velvet" napisał ścieżki dźwiękowe do mniej znanych produkcji (podpisywał się wtedy jako Andy Badale): filmu sensacyjnego "Gordon’s War" (1973 r) oraz komediodramatu "Law and Disorder" (1974 rok), ale już rok po premierze głośnego filmu Davida Lyncha mogliśmy go usłyszeć w trzeciej części kultowej serii "Koszmar z Ulicy Wiązów". Obecność jego utworów w horrorze nie powinna nikogo dziwić, ale kompozytor nie dawał się zaszufladkować. Rok przed totalnie awangardową "Symonią przemysłową nr 1" Davida Lyncha (1990 r.) skomponował soundtrack do znanej komedii z Chevy Chasem, czyli "W krzywym zwierciadle: Witaj św. Mikołaju". Mogliście o tym wiedzieć, bo zaprezentował tutaj zupełnie inny styl. Przez 50 lat kariery skomponował muzykę do mnóstwa filmów i nie sposób tu wymienić ich wszystkich. Na pewno trzeba jeszcze odnotować "Niebiańską plażę" (utwór "Beached" z utworów napisał wspólnie z Orbitalem) w reżyserii Danny'ego Boyle'a z Leonardo DiCaprio w roli głównej, francuski melodramat wojenny "Bardzo długie zaręczyny", mroczny film fantasy "Miasto zaginionych dzieci", horrory "Dark Water" i "Kult" oraz... polski dokument "Moja wola" Bartosza M. Kowalskiego. Angelo Badalementi miał też krótką przygodę z grami wideo - napisał muzykę do uznanej przez fanów i krytyków gry "Fahrenheit" (stworzonej przez studio Quantic Dream - twórców m.in. "Heavy Rain" i Detroit: Become Human"). W 2017 roku wrócił do współpracy z Davidem Lynchem przy 3. sezonie "Twin Peaks", a ostatnie jego utwory przed śmiercią to motywy przewodnie z filmów "Powrót z zaświatów" (2018 r.) i "Bratnie dusze" (2020 r.). Angelo Badalamenti wpłynął na wielu muzyków. Na liście są Kanye West, Lana Del Rey czy Anthrax Kompozytor najbardziej jednak wpłynął na muzykę i samych artystów. Na YouTube po wpisaniu frazy "Badalamenti cover" znajdziemy niezliczone ilości piosenek w przeróżnych aranżacjach i gatunkach. Jego stylistyka wpłynęła też bezpośrednio na wykonawców. Powstała m.in. składanka "Under the Influence of Angelo Badalamenti", a także artykuł z 14 artystami (raczej offowymi), którzy w swojej twórczości inspirowali się soundtrackiem z "Twin Peaks". Wpływ audiowizualnej strony "Twin Peaks" możemy także dostrzec w filmie krótkometrażowym/teledysku Kanyego Westa do piosenki "Runaway", Lana Del Rey umieściła "Falling" na playliście z jej najważniejszymi utworami, a Anthrax, czyli giganci thrash metalu, tak zakochali się w tym serialu, że nagrali razem z Badalamentim hołd: "Black Lodge". Amerykański zespół dream popowy Beach House za to zaprosił do swojego klipu Raya Wise'a, który wcielał się w postać Lelanda Palmera. Sam teledysk z 2012 roku kipi od nawiązań do serialu. Nie wspominając o piosence, która jest "w stylu Twin Peaks". Choć zmarły kompozytor nie był tak znany i nagradzany jak Ennio Morricone, John Williams czy Hans Zimmer, to nie można mu odmówić gigantycznego wkładu we współczesną muzykę, filmy i seriale. Już sam soundtrack do "Twin Peaks" zapewnił mu nieśmiertelność, a jego brzmienie przeżyje nas wszystkich w utworach innych artystów. Wszędzie tam, gdzie usłyszycie senne wokale, przeciągnięte syntezatory i narastający niepokój, tam z pewnością będzie jakaś część Angelo Badalamentiego.

12 słynnych kawałków muzyki filmowej, które na pewno znasz. Nawet jeśli... nie oglądałeś filmu

08.10.2022 17:21

Film i muzyka są jak stare, dobre małżeństwo. Ścieżka dźwiękowa niczym życiowy partner może wynieść filmowe dzieło na piedestał albo zacząć nowe życie na własną rękę. Są takie kawałki muzyki filmowej, które żyją tak intensywnie, że wszyscy dobrze je znamy, nawet jeśli nigdy nie oglądaliśmy filmów, z których pochodzą. Ba, nawet jeśli nigdy o nich nie słyszeliśmy! I nie, nie mówię tylko o motywie z "Jamesa Bonda". Oto 12 słynnych filmowych "instrumentali", które na pewno słyszałeś chociaż raz w życiu. Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej naTemat.pl >> 1. "Lux Aeterna" Clint Mansell ("Requiem dla snu", 2000) "Lux Aeterna" prowadzi już tak bujne pozafilmowe życie, że niewiele osób pamięta, że ten epicki utwór pochodzi ze ścieżki dźwiękowej. I to z tak głośnego i uwielbianego przez widzów filmu jak "Requiem dla snu". Kawałek Clinta Mansella, ulubionego kompozytora reżysera Darrena Aronofsky’ego, pojawiał się i w grach wideo (jak "Assassin's Creed"), i zwiastunach filmowych, i na tanecznych pokazach. Patos w najlepszym wydaniu. Moc skrzypiec! 2. "He's a Pirate" Klaus Badelt ("Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły", 2003) "Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły" był pierwszym wysokobudżetowym filmem z Hollywood, do którego muzykę skomponował Niemiec Klaus Badelt. I był to strzał w dziesiątkę, bo nie dość, że film z Johnnym Deppem jako słynnym kapitanem Jackiem Sparrowem stał się hitem hitów (i doczekał kilku gorszych sequeli), to soundtrack zdobył odrębne uznanie i odniósł swój własny sukces. Nawet jeśli nie oglądałeś "Piratów z Karaibów", to raczej kojarzysz "He's a Pirate". Przynajmniej ze szkolnych zawodów wszelkiej maści albo... wesel, na których tort swego czasu często podawano właśnie przy akompaniamencie pirackiego szlagieru. 3. "Chariots of Fire" Vangelis ("Rydwany ognia", 1981) Według niektórych kinomaniaków "Rydwany ognia" wcale nie powinny dostać w 1982 roku Oscara za najlepszy film. Nie dlatego, że są słabą produkcją – w tamtym roku konkurowały z nimi po prostu znacznie lepsze tytuły, jak kultowi "Poszukiwacze zaginionej Arki" Stevena Spielberga. Mimo że mało kto dziś już może pamiętać o "Rydwanach ognia", to z pewnością kojarzy słynny motyw muzyczny Vangelisa i scenę biegu na plaży. Ba, nawet podczas ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Londynie w 2012 roku motyw z brytyjskiego dzieła Hugh Hudsona był kanwą skeczu Rowana Atkinsona w roli Jasia Fasoli. 4. "Gabriel's Oboe" Ennio Morricone ("Misja", 1986) Niektóre ścieżki dźwiękowe są uznawane za lepsze od samych filmów, w których się pojawiły. Dla niektórych takim tytułem jest "Misja" Rolanda Joffé, do której niezapomnianą muzykę filmową skomponował wybitny Ennio Morricone, który zmarł w 2020 roku. Spośród kilku nominacji do Oscara (w tym właśnie za "Misję") Włoch otrzymał tylko dwie nagrody: za całokształt twórczości i "Nienawistną ósemkę". A szkoda, bo już sam poruszający "Gabriel's Oboe", który jest muzycznym samograjem, zasługuje na tę statuetkę. 5. "The Imperial March (Darth Vader's Theme)" John Williams ("Gwiezdne wojny: Część V Imperium kontratakuje, 1980) Chyba nikomu nie trzeba przedstawiać ani "Gwiezdnych wojen", ani Johna Williamsa. I kosmiczna saga, i amerykański kompozytor (który zdobył cztery Oscary na... 52 nominacje i tym samym jest najczęściej nominowaną do Oscara osobą po Walcie Disneyu) zapisały się w historii popkultury złotymi zgłoskami. Nawet jeśli nie jesteście fanami "Star Wars", albo nigdy ich nie oglądaliście, z pewnością kojarzycie "The Imperial March (Darth Vader's Theme)", czyli słynny "Marsz Imperialny". Nie ma innej opcji. 6. "The Good, The Bad And The Ugly (Main Title)" Ennio Morricone ("Dobry, zły i brzydki", 1966) Swego czasu nie było konfrontacji za trzepakiem na podwórku bez nieporadnego nucenia motywu z westernu "Dobry, zły i brzydki" w reżyserii Sergia Leone i z Clintem Eastwoodem w roli głównej. Melodia do dzisiaj pojawia się przy każdej okazji, która przypomina westernowy pojedynek (nawet w... filmach dokumentalnych o zwierzętach). I nic dziwnego, bo utwór skomponowany przez Ennia Morricone (a właściwie cała ścieżka dźwiękowa) jest absolutnie znakomity. 7. "Cornfield Chase" Hans Zimmer ("Interstellar", 2014) Nie każdy zrozumiał "Interstellar" Chrostophera Nolana, ale raczej każdy zachwycił się muzyką filmową, którą skomponował Hans Zimmer – ulubiony kompozytor Nolana i jeden z najwybitniejszych twórców muzyki filmowej w historii. Kawałek "Cornfield Chase" pojawił się w niepozornej scenie samochodowego pościgu za dronem przez pole kukurydzy, ale do dzisiaj nie wyszedł z głowy. Zwłaszcza że obecnie przeżywa drugie życie na TikToku jako muzyczne tło do poruszających, wzruszających filmików. 8. "Gonna Fly Now (Theme From 'Rocky')" Bill Conti ("Rocky", 1976) Rocky Balboa to już legenda. Montaż treningowy z kultową już sceną biegu po schodach z "Rocky'ego" z 1976 roku nie byłby jednak nawet w połowie tak energetyzujący i inspirujący, gdyby nie muzyka Billa Contiego. Utwór "Gonna Fly Now" do dzisiaj zagrzewa do boju i sportowców trenujących przed ważnymi zawodami, i studentów uczących się do sesji. 9. "Theme From Schindler's List" John Williams ("Lista Schindlera", 1993) "Lista Schindlera" Stevena Spielberga to jeden z najsmutniejszych filmów wszech czasów – co do tego nie ma wątpliwości. Nie ma też raczej wątpliwości, że wspomniany już John Williams (nie po raz pierwszy i ostatni w swojej niesamowitej karierze) pokazał, że nie ma sobie równych wśród kompozytorów muzyki filmowej. Muzyczny motyw z "Listy Schindlera" oddaje tragizm Holokaustu w sposób, w jaki nie potrafią zrobić tego ani słowa, ani obraz. To jeden z najbardziej poruszających i emocjonalnych utworów instrumentalnych w historii muzyki. 10. "La valse d'Amélie" Yann Tiersen ("Amelia", 2001) Możesz nie lubić "Amelii", ale uwielbiać ścieżkę dźwiękową Yanna Tiersena do francuskiego hitu z Audrey Tautou. Jest urocza, magiczna i bardzo paryska, a "La valse d'Amélie" stał się jedną z najpopularniejszych utworów do walca, w tym na przyjęciach weselnych. Do dziś muzyka z "Amelii", a przede wszystkim "La valse d'Amélie", jest częstą ścieżką dźwiękową do filmów dokumentalnych o Paryżu. Albo... prezentacji w PowerPoincie. 11. "Hedwig's Theme" John Williams ("Harry Potter i Kamień Filozoficzny", 2001) Nawet jeśli nie jesteś potterheadem i nie oglądałeś żadnego filmu o Harrym Potterze, to możesz kojarzyć "Hedwig's Theme", utwór z "Harry'ego Pottera i Kamienia Filozoficznego", który stał się głównym motywem całej serii. Skomponował go nikt inny jak mistrz John Williams. "Hedwig's Theme" do dziś ma status magii samej w sobie – bez tego utworu nie odbędzie się ani żaden quiz wiedzy o świecie Pottera stworzonym przez J.K.Rowling, ani halloweenowa impreza. 12. "James Bond Theme" Monty Norman i John Barry ("Dr No", 1962) Najsłynniejszy riff gitarowy w historii kina pojawiał się w każdym filmie o Jamesie Bondzie od czasu "Dr No" (1962). Słynny motyw Jamesa Bonda pojawił się ponownie na napisach początkowych do "Pozdrowień z Rosji" z 1964 roku i od tego momentu stał się nie tylko integralną częścią uniwersum Jamesa Bonda, ale również jedną z najbardziej znanych filmowych melodii. I pomyśleć, że riff oryginalnie zagrał muzyk Vic Flick, który otrzymał za to jedyne... 6 funtów.

Jubileusz Krzesimira Dębskiego - Koncert Muzyki Filmowej w Operze Leśnej

04.07.2022 9:43

Krzesimir Dębski świętuje 50-lecie pracy artystycznej w sopockim amfiteatrze. Z tej okazji odbędzie się Koncert Muzyki Filmowej. W programie między innymi: kompozycje Krzesimira Dębskiego, Wojciecha Killara, Krzysztofa Komedy Ennio Morricone oraz Hansa Zimmera.

Źródło: gwiazdy.wp.pl

Il Volo zaśpiewa do muzyki Ennio Morricone

28.03.2022 12:03

Młodzi, przystojni, wysportowani i… potrafią fenomenalnie śpiewać! Jest ich trzech i są ciemnowłosymi Włochami. Gdy próbują mówić po polsku "dzień...

Źródło: gwiazdy.wp.pl

Il Volo zaśpiewa kompozycje Ennio Morricone

16.03.2022 11:47

Jak brzmią najbardziej znane filmowe utwory Ennio Morricone w interpretacji trzech męskich głosów? Tego się będzie można przekonać podczas koncertu...

Źródło: gwiazdy.wp.pl

Il Volo z nową płytą pamięci Morricone!

22.10.2021 11:36

Najnowszy album zawiera najpiękniejsze kompozycje Ennio Morricone, specjalnie zaaranżowane dla włoskiego tria. Do niektórych utworów napisano nawet...

Źródło: gwiazdy.wp.pl

Ukaże się pierwszy pośmiertny album z muzyką Ennio Morricone

18.10.2020 8:56


W lipcu tego roku pożegnaliśmy wybitnego kompozytora muzyki filmowej Ennio Morricone. Reprezentująca go wytwórnia Decca Records razem z włoską wytwórnią CAM Sugar szykują się do wydania pierwszego pośmiertnego albumu z jego muzyką. Na zatytułowanym "Morricone Segreto" albumie znajdzie się siedem niepublikowanych do tej pory utworów.

Źródło: muzyka.interia.pl

Nie żyje Ennio Morricone. O czym mówił przed śmiercią?

08.07.2020 10:21


W wieku 91 lat zmarł Ennio Morricone, włoski kompozytor i dyrygent - podały w poniedziałek (6 lipca) włoskie media. Jego przyjaciel ujawnił, o czym rozmawiali przed śmiercią muzyka.

Źródło: muzyka.interia.pl

reklama
Kontakt z nami